środa, 12 listopada 2014

Zamiar vs. wykonanie ( a między nimi Rów Mariański)

Środa była dniem tak bardzo obfitującym w wydarzenia (kręcenie filmu korporacyjnego, przygotowania do największej corocznej imprezy firmowej oraz przygotowanie prezentacji dla prezesa), że dzień pracy zakończył się po 13,5 godzinach.

Nie lubię, nie lubię...

Wkurw na siebie, że znowu się dałam, na firmę, na szefową, że dzieci nie ma i do domu jej się nie spieszy, że znowu nie udało mi się wyjść po 10 h, jak planowałam...

Anyway - wróciłam do domu z zamiarem niejedzenia już dziś niczego i jak stanęłam przy kuchennym blacie między talerzem z kopytkami i patelnią z bułką tartą to w mig zjadłam pół porcji. Wkurzona na siebie poprawiłam dwoma Michaszkami oraz dwoma plasterkami sera.

Ale dziś Z PEWNOŚCIĄ  będzie lepiej:) Zwizualizuję sobie dzisiejszy dzień: zaraz grzecznie i szybciutko wstaną dzieci, które bezkolizyjnie i w tempie pozwolą się ubrać, nakarmić i zawieźć do żłobka i szkoły, jazda do pracy (bez korków - a jakże!) potem bezstresowe , przepisowe 8h pracy przerywane odżywczymi, niskokalorycznymi posiłkami, powrót do domu (i znowu bez korków - jak ja to robię!) , zdrowy, lekki obiad przygotowany przez teściową, zabawa i odrabianie lekcji z dziećmi (starszy naturalnie przyniesie przynajmniej jedną piąteczkę), pół godzinna drzemka, 45 minut ćwiczeń z Mel B, miły wieczór z mężem, prysznic i zdrowy, dłuuuugi sen:)

Da radę?;)

11 komentarzy: