piątek, 23 sierpnia 2013

Macierzyństwo czasem daje mi w kość


Znowu dałam ciała. Mam dół i jem drugi dzień. Ale dziś nie o tym. Dziś o powodach.
Powód tym razem jest taki - czasem ta cała sytuacja z macierzyństwem mnie po prostu PRZERASTA. Ja wiem, że to wymówka mięczaków i normalna, stabilna, dorosła osoba, która obiektywnie rzecz biorąc nie ma na co narzekać nie powinna mówić, że "sytuacja ją przerasta", ale tak się właśnie czuję.



Co wyzwoliło te lawinę smutnych myśli i falę zmęczenia? Banalna sprawa - brak MOJEJ godziny.

Czym jest MOJA godzina? Czasem, który codziennie mogę poświęcić tylko i wyłącznie sobie - najczęściej wychodzę z domu z którąś z koleżanek na kijki lub bieganie i mam jednocześnie i wyzwalający endorfiny sport i porządną, ładującą baterię dawkę energii, jaką może przynieść tylko rozmowa z inną kobietą.

Gdybym mogła, wydębiłabym tego czasu dla siebie więcej (i tak jest to najczęściej półtorej godziny), ale cieszę się i z tego. Nie jest tak, że mój mąż chce mnie ubezwłasnowolnić przy dzieciach i uważa, że więcej czasu mi się nie należy, raczej doba jest za krótka  - jak W, wróci z pracy, zje obiad, porobi kilka innych rzeczy, odpocznie - to mnie zostaje właśnie te półtorej godziny, zanim Dżemik pójdzie spać (bo jak już położę niemowlaka, to sama idę spać wykończona całym dniem).

No i wczoraj mi tego MOJEGO czasu zabrakło. Nie miałam możliwości wyjścia z domu, zdystansowania się, oderwania od domowej rzeczywistości.

Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież takim małym dzieckiem nie trzeba zajmować się 24 godziny na dobę, bo przecież jest czas, kiedy taki maluch np. śpi. Jasne, tylko, że wtedy ja muszę ogarnąć cały dom, poprasować, ugotować obiad, wstawić pranie, opróżnić zmywarkę, rozwiesić pranie i zrobić milion innych rzeczy, a także (zwłaszcza po wyjątkowo męcząco-ząbkującej nocy) przespać się.

Prawda jest taka, że w całym tym "siedzeniu" w domu z niemowlakiem nie zmęczenie jest najgorsze. To, co mnie wkurza najbardziej (jak mam zły dzień, bo jak dobry, to tego nie dostrzegam) to dwie rzeczy: "świstakowość" (Znacie "Dzień Świstaka"? każdy dzień taki sam, od rana do wieczora, te same czynności...) i brak sukcesów.

Kiedy pracowałam nie powodowałam może pokoju na świecie, nie ratowałam ginących gatunków, ani nie robiłam nic OBIEKTYWNIE BARDZO BARDZO WAŻNEGO niemniej jednak miałam poczucie, że to co robię, robię dobrze i inni to widzą. Często słyszałam: "niezły artykuł napisałaś", albo" dobry raport", lub "fajne zdjęcie" itd.

A teraz? Co najwyżej: "dobry obiad"... No bo jak tu jeszcze można podsumować moją "pracę" w domu?! "Dobrze poodkurzane"??? "Jakie czyste kafelki"? "Znakomicie zmieniłaś tę pieluchę, Aga!" Śmiechu warte...

Tak sobie myślę, że właśnie dlatego zajęłam się po ciąży tym odchudzaniem i bieganiem, bo tu sukcesy można zmierzyć obiektywnie: liczbami na wadze, kaloriami, czy  kilometrami na Endomondo...

Dziś nie będzie optymistycznego zakończenia. Nadal jestem zmęczona, objedzona i wkurzona. Nie rozwiązałam tym postem swoich problemów.



Ale przynajmniej się wypisałam      :)

7 komentarzy:

  1. ja mam świstakowatość w pracy i masz racje cholernie to męczące, dzień za dniem biegnie tak samo 8h i do domu...często mnie "natknie" ;-P taka świadomość, że z jednej strony chciałabym więcej i to tak naprawdę nie dla pustego frazesu, a z drugiej nie bardzo jest jak bo coś mnie wstrzymuje (np. finanse), niektóre sprawy to takie błędne koło i trzeba zagryźć zęby i iść do przodu

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, nie martw się doskonale Cię rozumiem, moja sytuacja była i nadal jest jeszcze trudniejsza, bo jak byłam w ciąży to przenieśliśmy się z mężem do innego kraju. Ponad rok siedziałam z dzieckiem w domu, a teraz kiedy mój maluch zaczął już przedszkole, to zamiast wracać do pracy to muszę iść do szkoły i uczyć się języka.
    Podsumowując: zastanów się od kiedy chcesz żeby twoje dziecko zaczęło przedszkole/żłobek i po prostu poczekaj, a jeżeli chodzi o aktywność fizyczną to porozmawiaj z mężem i powiedz, że to jest dla Ciebie naprawdę bardzo ważne, a jak będziesz z nim rozmawiała to pamiętaj o jednym: siedzenie w domu z dzieckiem to jest trzy razy bardziej ciężka robota niż chodzenie do pracy (w pracy to chociaż można kawę wypić i z toalety ze spokojem skorzystać).
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja bym proponowała za wszelką cenę odnaleźć radość w tej świstakowości, bo nie ma od tego ucieczki. Staram się już od 12 lat (tyle lat ma moja starsza córka). Powodzenia Justyna

    OdpowiedzUsuń
  4. jasne, wypisanie się też jest ważne i pomocne : ) matką co prawda nie jestem i pewnie nie do końca wszystko rozumiem, ale potrafię sobie wyobrazić jak to jest i, że u mnie będzie podobnie za kilka lat. trzymaj się mocno i walcz o swoją godzinę, bo warto. a jeśli jej nie ma... każdy może mieć czasem gorszy dzień kiedy nic nie wychodzi.. wtedy można połazić po domu w rozciągniętym swetrze i pokręcić troszkę noskiem. będzie dobrze, niebawem kolorowa jesień : )

    OdpowiedzUsuń
  5. ja tez miewam takie nastroje, gdy moje dziewczyny za bardzo daja mi w kosc, niestety ja nie mam "mojej godziny" codziennie:-) Trzymaj sie, to niedlugo minie, dzieci podrosna i bedzie latwiej... tak przynajmniej mowia:-)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie przejmuj się - ja też zajadam stresy, NIESTETY. Deprecha też mi towarzyszy dość często. Ale walczę, walczę, walczę..

    Bardzo bym chciała abyś stała się częścią ideii, którą właśnie tworzymy :) Tematyka oscyluje w tematy Ci bliskie - ćwiczenia, dieta ale także zaburzenia odżywiania. Widzę, że jesteś biegła w tym temacie także przyda się każda opinia. Zapraszam -> http://dzisiejsza-nadzieja.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Bedzie lepiej :) Mam bardzo podobnie, ale jako wyjscie awaryjne zakupilam bieznie do domu i jesli nie moge sie wyrwac to chociaz wskakuje na bieznie, nastawiam dobre muzyke na full w sluchawkach i daje rade. Dziecko spi, maz sie walkoni albo objada na sluzbowej kolacji, a ja chocby nie wiem co zaliczam chociaz 30 min w "moim swiecie"

    OdpowiedzUsuń