poniedziałek, 26 sierpnia 2013

11 km biegiem po 4 dniach żarcia

Żarłam 4 dni - 2 ze smutku i zniechęcenia, 2 dla towarzystwa i z beztroskiej radości.

Tych dwóch pierwszych nie chcę komentować (zresztą pisałam o tym w poprzednim poście, by the way: dzięki za komentarze!), a te kolejne to cudowny weekendowy wyjazd na działkę do znajomych:)

4 małżeństwa, 3 dzieci i  - niestety - góra żarcia...:) Pogoda piękna, klimat cudowny- dawno się tak nie bawiłam w towarzystwie przyjaciół, leniwie płynący czas, dużo śmiechu, brak stresu... Krótko mówiąc postanowiłam się nie katować liczeniem kalorii, tylko beztrosko konsumować jak inni z postanowieniem, że w niedzielę wieczorem pobiegam.

Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Mimo dość ciężkiego żołądka biegało mi się wyśmienicie, także po 5 km postanowiłam iść na rekord i przebiec w sumie 11 km. Udało się! :)



Czas miałam na tyle dobry, że pierwsze 10 km przebiegłam również  w rekordowym tempie: w 1g i 52s, lepiej o 4m:32s od poprzedniego wyniku. No i 800 kalorii straciłam! 
(Zawsze jak biegam i widzę innych biegaczy, to mam dodatkową motywację na następne kilkaset metrów - mam wrażenie, że robimy razem coś elitarnego, wiem to głupie...).

 PS. Moja znajoma, z którą od kilku lat dzielę troski i niedole odchudzania spytała pod koniec wyjazdu (retorycznie), czy my nigdy nie możemy przygotować na taki wypad wyłącznie zdrowego, niskokalorycznego jedzenia? Odparłam, że po 3 godzinach nasi faceci pojechaliby do najbliższego KFC lub McDonalda... Zdrowo, to można w domu, ale nie  na imprezie (zwłaszcza jak wyjazd w takim składzie zdarza się nam raz na rok, więc to dla nas prawdziwe święto, a trudno świętować przy marchewce...:) Zgadzacie się?

9 komentarzy: