niedziela, 25 stycznia 2015

(93 km za mną) Niedzielny nordic po plaży

To mógł być bardzo nieudany dzień. Obudziłam się bez planu, z poczuciem niezadowolenia i intuicyjnym przeświadczeniem, że niedziela będzie zmarnowana i do kitu.

O ile sobotę lubię leniwą, to jak niedziela jest taka sama, to wydaje mi się, że cholera - zmarnowałam weekend!  Miałam ochotę pojechać na plażę na nordic, ale nikogo nie mogłam wyciągnąć - tak to jest, jak wszystkie koleżanki mają mężów i dzieci... Chociaż ja pewnie tez tak spontanicznie nie mogłabym zmienić swoich niedzielnych planów (gdybym je miała).... Pogoda był średnia, samej nie chciało mi się jechać, ale doszłam do wniosku, że jak nie ruszę dupy z kanapy, to wpadnę w otchłań niedzielnej chandry... Wsiadłam w samochód i po 20 minutach byłam nad morzem. Zrobiłam z kijkami ponad 9 km i było cudownie:)


Mała fotorelacja:






Tym samym w styczniu zaliczyłam już ponad 90 km! :)



A po spacerku - rozgrzewająca herbatka :)

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Jestem beznadziejnym przypadkiem...

2 tygodnie pilnowania się, kontroli, ćwiczeń,  motywacji, dobrego samopoczucia = - 1,5kg
6 dni braku kontroli nad jedzeniem, bezruchu, impreza, stres = + 3 kg :((((

Matko boska, weszłam dziś na wagę, a tu ... 64,2 kg :( Dałam w palnik, nie ma co...

Jestem tak wkurzona na swoje postępowanie, że masakra. Jeśli czyta to ktoś poniżej trzydziestki, to błagam, niech to weźmie do siebie: METABOLIZM KOBIETY PRZED 40-TKĄ JEST DO BANII!

Gdzie te czasy, kiedy chudłam 3 kg w tydzień, ograniczając słodycze ! Kuźwa, jestem w depresji... Cholerny Blue Monday...

Wiem, że pewnie część z tego to woda, ale ile jej może być...? Pół kilo?! I nie, niestety nie jestem przed okresem:( Jestem po prostu gruba...

Te dwa tygodnie uśpiły moją czujność, tak mi dobrze szło, że miałam poczucie, że jak coś tam zjem nie do końca odpowiedniego, to przecież nic się nie stanie, mogę na chwilę przestać się kontrolować... Nic bardziej mylnego.

Teraz znowu biorę się w garstki i ponownie jestem czujna jak ważka - no nie mam wyjścia! 3kg to w końcu nie 30, prawda?

piątek, 9 stycznia 2015

(60 km za mną) Zasłużyłam na tego pączka!

Jest taka tradycja w mojej rodzinie, że w karnawale (niekoniecznie w Tłusty Czwartek) moja mam robi pączki. Są wspaniałe - świeżutkie, niezbyt duże, koniecznie z różą. Wczoraj właśnie wypadł ten wielki dzień i po południu mój mąż przywiózł paczkę 15 pachnących, kuszących słodkości.

Chciałam nawet zrobić zdjęcie tego stosiku, ale się nie dało: moi panowie rzucili się na nie na "Hurra". Ja przechwyciłam jednego i zapakowałam sobie na jutro. Postanowiłam w tym roku jeść słodycze w bez wyrzutów sumienia, ale w bardzo rozsądnych ilościach i przede wszystkim zrobione w domu, więc ten pączek jak najbardziej spełnia te kryteria :)

Wieczorkiem wsiadłam na rowerek, jeździłam godzinę i dziś mam zamiar zjeść pączusia na śniadanie (wiem, wiem - niezbyt zdrowe, ale zasłużone;).



AKTUALIZACJA: był boski!!!! :)

czwartek, 8 stycznia 2015

(38 km za mną) Pierwszy gorszy dzień

Wczoraj zaliczyłam pierwsze załamanie mojego noworocznego "helfilajfslajlowego" planu. Wieczorem, około 19.00 byłam już tak zmęczona całym dniem, a ponieważ nie mogłam nikomu w tym momencie powierzyć Dżemika pod opiekę, zaczęłam podjadać.

Tak mam niestety - jedzenie jest u mnie czasem reakcją na wyczerpanie fizyczne, wtedy gdy po prostu nie mogę się położyć i odpocząć - jem...

Miałam kiedyś problem kompulsywnego objadania się w reakcji na stres. Napady nie pojawiały się bardzo często (np. kilka razy w tygodniu), jednak na tyle często, że musiałam coś z tym zrobić, jakoś to przepracować.


Teraz, po kilku latach, mogę powiedzieć, że problem jest mocno zniwelowany :) Chodzi o to, że w zasadzie do 30-tki, jak miałam duży stres to zupełnie bezwiednie rzucałam się na lodówkę i szafki z jedzeniem. Najgorsze było to, że po pierwsze opanować się mogłam dopiero wtedy, gdy nie mogłam już oddychać z przejedzenia i bólu brzucha, a po drugie taki atak definitywnie kończył każdą moją dietę oraz powodował kolejne wyrzuty sumienia i kolejne porcje jedzenia: "BO PRZECIEŻ I TAK JESTEM BEZNADZIEJNĄ GRUBA ŚWINIĄ I NIC MI NIE POMOŻE, WIĘC CHCIAŻ SOBIE ZJEM". Poradzenie sobie z tym kłopotem zajęło mi to kilka lat i nie było to proste... Kompulsywne jedzenie to w końcu bardziej problem psychiczny niż dietetyczny, ale mogę powiedzieć, że mam to teraz pod kontrolą.

Obecnie, kiedy czuję, że dopada mnie stres (lub zmęczenie), najpierw jak najdłużej opieram się przed zjedzeniem czegokolwiek, żeby zrobić to JAK NAJBARDZIEJ świadomie, a potem staram się (nawet po zjedzeniu zbyt dużej ilości) powiedzieć sobie stop i co więcej - nie przerywać diety po takim wyskoku. Trudno stało się. ALE NIE JESTEM BEZNADZIEJNA - JESTEM SILNA, ŚLICZNA I MĄDRA. I to, że wczoraj pochłonęłam 800 kalorii za dużo w postaci kilku plastrów żółtego sera z szynką i majonezem oraz kilkunastu cukierków, nie oznacza, że:

1) będę się tym zadręczać
2) zjem jeszcze więcej
3) przerwę dietę.

Dziś znowu staję do walki, pełna optymizmu. To będzie dobry dzień, pełen uśmiechu, dobrych wyborów, ciekawych rozmów i pozytywnych emocji - czego sobie i Wam życzę :)

środa, 7 stycznia 2015

(38 km za mną) Zupa z trupa, czyli w poszukiwaniu idealnego przepisu

Jak byłam mała i pytałam mamy, jaka dziś zupa, słyszałam zawsze od brata "ZUPA Z TRUPA!":)

Przypomniało mi się to bo znowu chodzi za mną zupa, ostatnio zrobiłam fasolową, teraz moja szefowa (z piekła rodem) opowiadała, że zrobiła wczoraj zupę z białych warzyw, ale obowiązkowo trzeba dodać oliwy, której nie mam :(

Macie jakiś dobry przepis, do którego nie trzeba dodawać takich ekstrawaganckich dodatków?
Może być na inną zupę, ale najlepiej prostą w przygotowaniu, a jednocześnie sycącą i konkretną:)

***

 
(A wczorajszy nordik jednak nie doszedł do skutku - zastąpiłam go wieczornym rowerkiem :)

poniedziałek, 5 stycznia 2015

(22 km za mną) Jestem na fali

Czuję, że jestem w dobrym momencie.

Remont zakończony, mieszkanie doszło do ładu i spełnia nasze oczekiwania w stopniu tak wielkim, że nie tylko chętnie w nim przebywamy, ale również SPRZĄTAMY (a różnie bywało...;) oraz zapraszamy znajomych!


Przytulnie, prawda? :)



Tuż przed remontem mieliśmy już tak dość porysowanych i spękanych ścian, pobrudzonej i odrapanej przez kota kanapy i spaczonej podłogi (panele po kilku miesiącach od założenia okazały się wadliwe), że już nikogo nie zapraszaliśmy. Teraz zaplanowaliśmy już imprezkę na 5 par znajomych:) A wczoraj kupiliśmy nową lodówkę za kasę uzyskaną ze sprzedaży samochodu, który bezużytecznie stał pod domem półtora roku, teraz mamy już kłopot z głowy i tą nową lodóweczkę:)

Wstaję rano pełna energii, na co pewnie ma wpływ to, że od kilku dni liczę kalorie  myfitnesspal, czyli się nie obżeram i od razu lepiej śpię. Zgubiłam 70 dkg.

W pracy jak zwykle wielkie ciśnienie i kupa roboty, ale bardzo staram się nie siedzieć za długo - moja rodzina jest ważniejsza od pracy. Jeśli nie uda mi się zachować balansu między pracą a życiem osobistym - muszę ją zmienić.

Jak dziecko cieszy mnie planowanie posiłków, a codzienne sałatki na drugie śniadanie to genialny pomysł. Zwłaszcza z tym fajnym pojemnikiem, który bardzo polecam:

Sałata i mokre dodatki (typu feta) oraz sosik są osobno,  związku z czym nic się nie babrze i kilka godzin może postaw w biurowej lodówce nie nasiąkając sobą nawzajem. Z sistemy mam też pojemnik na zupę i też staram się brać ją w pojemniczku na pracowy obiad. Jedno jest pewne, jeśli nie wezmę do roboty trzech posiłków w pewnym momencie kupię coś w naszym barze, co będzie: za drogie, zbyt niedobre i będzie miało za dużo kalorii, żeby spełniało moje wymagania.

Wyzwaniem jest jeszcze dla mnie systematyczna kontrola postępów w nauce Starszego. Na półrocze miał ledwie 4.0, a przy jego możliwościach, to bardzo bardzo słabo - zwłaszcza, że to 6 klasa i zaraz gimnazjum...Pocieszam się, że ma jeszcze moment, żeby się ogarnąć. Póki co mam warżenie, że jak się uczy to nie dla siebie, czy dla tego cholernego gimnazjum, tylko po to, żebyśmy mu tak dupy nie truli.. A tak chciałam być nie trującą dupy matką...;)

Teraz muszę tylko obudzić W., żeby zajął się Dżemikiem i lecę na kijki. To słońce nie może tak długo świecić beze mnie! :)

niedziela, 4 stycznia 2015

(22 km za mną) Plotkarski nordik wieczorny

Nie, nie "płotkarski", nie skakałam przez płotki, to nie błąd;) Wczoraj udało mi się zaliczyć godzinny nordik z Agą  - moją imienniczką i siostrą w nieustannym odchudzaniu. Było super, jak zwykle, tylko muszę ją skłonić do szybszego chodzenia. W czasach, kiedy chodziłam z kijkami z poznaną na forum www.kafeteria.pl  N.( która okazała się moją sąsiadką, świat jest mały;) to miałam wrażenie, że biegnę, nie idę:)

Aga od po świętach jest na diecie przygotowanej przez dietetyczkę, bo od 1 kwietnia wraca do pracy po urlopie macierzyńskim i chce po prostu wyglądać lepiej. No i schudnąć 8 kg w dwa miesiące:)
Motywację więc ma, a ja chcę się pod nią trochę podczepić i skorzystać z jej energii i zaangażowania w temat, które normalnie u niej (zresztą podobnie jak u mnie) wygląda sinusoidalnie.
Teraz się zgrałyśmy nasza mobilizacja do walki "o lepsze jutro" naszych przydużych ciałek jest na fali wznoszącej. Ona schudła już półtora kg, ja  - od Sylwestra - 60 dkg. Nie jest to dużo (zgodnie z poniższym obrazkiem - tyle co łupież;), ale i tak się cieszę jak głupek!!!

sobota, 3 stycznia 2015

(17 km za mną) Jestem hardkorem!

W ramach mojego postanowienia "1000 km w 2015" postanowiłam w tytule każdego postu umieszczać informację, ile km - narastająco -  zaliczyłam już w tym roku. Mam nadzieje, że będzie mnie to mobilizować do ruchu, zwłaszcza, jeśli np. piąty z kolei wpis będzie zaczynał się od "33 km za mną" ;) Ale mam nadzieję, że tak źle nie będzie:)

Na dziś mam już 17 km, z czego pierwsze jedenaście przeszłam podczas noworocznego, kacowypędzającego spaceru  - było bosko! Sylwestra spędziliśmy we Władysławowie, więc szłam brzegiem morza i dało mi to porządnego kopa.

Dziś przeszłam z kijkami 6,5 z czego połowa odbyła się w mżawce, 2 km w zacinającym deszczu, a resztę w potwornej ulewie:)



Po powrocie rozgrzewająca herbatka z cynamonem, imbirem i pomarańczą + gorący prysznic i suche ubrania i już mi się micha cieszy!!!

piątek, 2 stycznia 2015

Kocham postanowienia noworoczne!

No bo jak tu ich nie kochać?! Znowu ktoś daje nam szansę, mamy poczucie, że tym razem to już na pewno, już na zawsze i na 100% uda się absolutnie wszystko? Dlaczego akurat w nowym roku? Dlaczego  w tym, skoro w zeszłym się nie udało? Bo tak!!!!!!!!! :):):)


Patrzę w szklaną kulę i opowiem Wam, jak  wygląda moje życie pod koniec 2015 roku:

Lubię swoje ciało, bo fajnie wygląda, a ja czuje się w nim młodo i zdrowo.

Jedzenie zdrowych rzeczy nie jest dla mnie udręką, a przyzwyczajeniem, a jedzenie niezdrowych nie jest wielką porażką powodująca poczucie winy i obrzydzenia dla siebie, tylko rzadkim, ale świadomym wyborem.

Mam dobre relacje z bliskimi - (miedzy innymi dlatego, że mamę wyciągam częściej do kina i na spacery, a do szwagierki dzwonię przynajmniej raz na 3 tygodnie)

Nie zdarzył mi się tydzień, w którym w ogóle się nie ruszałam:)

Zacieśniłam relacje ze znajomymi i przyjaciółmi.

W moim domu nie brakuje warzyw i owoców, a ja chętnie i nawykowo z nich korzystam.

Zrobiłam 1000 km  - w chodzie, w biegu, na rowerze, w marszu, raczkując - jakkolwiek, ale zrobiłam :)

Mam fajne zdjęcia w bikini i (!) nie są wyretuszowane! :) Zrobiłam je na rodzinnych wakacjach za granicą. (Mnóstwo zdjęć wakacyjnych udało nam się wywołać i są już w albumie)

Umiem robić sushi i jestem w tym całkiem dobra.

Rozmowa po angielsku nie sprawia mi wielkich kłopotów, w końcu cały rok ćwiczyłam;)

Byłam na kilku fajnych imprezach z mężem.

Mam rolki i umiem na nich jeździć!

Byliśmy z mężem na gokartach.

W pracy napisałam kilka niezłych artykułów do firmowej gazety. Projekty, które prowadziłąm zakończyły się z sukcesem i mogę je sobie wpisać do CV. Dostałam podwyżkę i jestem zadowolona, bo udaje mi się osiągnąć work-life balance.

Najmłodszy jest fanem teatru dla dzieci, ponieważ te kilka sztuk na których byliśmy, bardzo mu się spodobało. No dobra - tego nie zaplanuję. Może lepiej tak: Byłam z małym w teatrze dla dzieci przynajmniej 3 razy.

Sklepowe słodycze mogą dla mnie nie istnieć, jem prawie wyłącznie te, które robi moja teściowa (w rozsądnych ilościach!) oraz te, które upiekłam/przygotowałam sama.

Starszy trafił do dobrego gimnazjum, bo zrobiłam wszystko, by dobrze mu poszedł egzamin szóstoklasisty.

 I co najważniejsze:

MAM POCZUCIE, ŻE TO BYŁ DOBRY ROK!!!

(obiecuję sobie, że się z tych postanowień rozliczę za rok:)